czwartek, 16 sierpnia 2012

Zaplecze muzyczne: Forgotten Tomb


"Też u nas jest taki bigos" Signore Paolo Cozza

Wpis zostaje poświęcony Forgotten Tomb, zespołowi z kręgu depressive black metalu pochodzącemu z kraju nauczycieli-dyktatorów, złodziei rowerów i konsumpcji koniny, czyli Włoch. Choć kraj ten nie boryka się z problemem braku oświetlenia ani nadmiernego zimna, a jego mieszkańcy nie żyją względem siebie w izolacji (gęstość zaludnienia ok. 200 osób/km2), to prawa do depresji nie mamy prawa im odmówić. Ważne jest jedynie zachowanie pozorów oraz wypracowanie w miarę chłodnego i poważnego wizerunku. Tak zrobił frontman omawianego zespołu, przybierając szorstki i jakże wyszukany pseudonim artystyczny "Herr Morbid" (zamiast soczyście brzmiącego Ferdinando Marchisio), a także jego współtowarzysze, w obecnym składzie Algol, Asher i A. (po prostu A.).

Tytułem wstępu, dla mniej wtajemniczonych, wypada rzec kilka słów na temat gatunku o nazwie depressive black metal (funkcjonującemu również pod akronimami dsbm, dbm, dbsm, bdsm...). Jest to bowiem podgatunek Czarnego Grania, odłam dość patologiczny. O ile BM jest muzyką dość ponurą samą w sobie, to dodatkowe dookreślenie "depressive" staje się cennym drogowskazem dla wszelkich "klimaciarzy", ludzi sponiewieranych przez życie i znajdujących w owym sponiewieraniu piekielne upodobanie. Ma się przez to na myśli osoby, które bez zażenowania uzewnętrzniają swoje troski, żale i boleści, eksponując swą rezygnację, pretensje do świata i zamiary samobójcze (pozostające tylko i wyłącznie w sferze wyłącznie fantazji – owe psychologiczne "małe co nieco" po które możemy sięgnąć gdy jest nam smutno). Najwyraźniej młódź metalowa wciąż liczebna i prężna, skoro zdążył powstać z takich tendencji samodzielny muzyczny odłam. Z reguły uprawianie muzycznej depresji ogranicza się do powielania patentów starego Burzum, czyli wolniejszych temp, siarzących arpeggiów i zaangażowanych wokali. Zespoły dsbm posunęły się nieco dalej - tempa stały się jeszcze wolniejsze (niemalże stojące w miejscu - tzw. "ambient" w koncepcji co niektórych) a wokale jeszcze bardziej skowyczące, teksty natomiast obowiązkowo szczegółowo i dosłownie rozwijające myśli nt. tego, jak nam źle, na co dają wystarczającą ilość czasu zapętlone 40 razy przygnębiające riffy. Do ulubionych przykładów muzycznego narzekania należy wydawnictwo polskiego (niestety) zespołu Deep-pression "I walk the life in depression" (w tym tytule zawiera się wszystko), tudzież inne kurioza typu Nocturnal Depression. Od muzycznej strony z reguły dbsm stoi na bardzo niskim poziomie a pod względem produkcji na poziomie wręcz sypialnianym. Z racji dostępności sypialni w wiekszości domostw, trend na depresyjne granie kwitnie. Poza Shining (który jest osobną historią) żaden zespół specjalnie się nie wybija. Ktoś zaraz powie, że istnieje przecież Xasthur ze swoimi bezdomnymi w teledyskach, Sterbend, Nyktalgia itp., ale wydaje się, że to już nisza zbyt głęboka i ekstrawagancka. Ze względu na powyższe negatywne skojarzenia z gatunkiem, zespół Forgotten Tomb, jako z nim wiązany, wielokrotnie zdarzyło się pominąć. Okazało się to się błędem, gdyż po zapoznaniu się stało się jasne, że zespół zdecydowanie się wyróżnia i nie do końca słusznie z dsbm jest kojarzony.

Na początku, szukając informacji o zespole, możemy napotkać takowy opis: "Wokalista i gitarzysta Herr Morbid określa samego siebie jako kompletnie załamaną, paranoiczną i samobójczo-sfiksowaną osobę". Powyższe stwierdzenie do niczego nie zachęca, brzmi raczej jak swoiste przyznanie się przed światem do przegrywania życia. Nie dajemy jednak za wygraną, gdyż w przypadku tej osoby jednak, przygrywanie życia nie jest do końca przesądzone, wygląda raczej na prowokację na potrzeby promocji zespołu. Dlaczego? Lider oraz reszta zespołu zdają się wyglądać w miarę poważnie (no może pewną uwagę Pan Miyagi na perkusji), a od całego ruchu emo-zdeprecjonowanych wyraźnie się odcinać. Niejednokrotnie w swych wypowiedziach Herr Morbid podkreślał swoją umiarkowaną sympatię do samobójczych zespołów/projektów jak i ich małoletnich fanów. Stanowisko lidera zostaje jasno i dosadnie wyrażone w utworze "Negative Megalomania", gdzie można usłyszeć:

"Why don't you kill yourself?"
Too many times I've heard these words,
but still you can't understand
I'm not the one supposed to die
(...)
I'm just a wise man
Smiling while I drink some whiskey,
as you complain about how I'm "fake"...
KILL YOURSELF
(...)

Ale przejdźmy do rzeczy! Od strony muzycznej Forgotten Tomb nam serwuje agresywną i dość przebojową mieszankę black i doom metalu, z wyczuwalnym rockowym posmakiem. To właśnie pazur i szlagier wyróżnia zespół spośród podobnych, zwraca uwagę również ewoluujący z każdym wydawnictwem własny styl.

Na debiutanckim albumie "Songs to Leave" z 2002 r. zespół zaserwował kawał agresywnego i melancholijnego black metalu, stylistycznie brzmiącego jak skrzyżowanie Katatonii z Burzum. Amalgamat ten okazał się dość oryginalny, na korzyść przemawiało surowe, a zarazem dość czytelne brzmienie oraz wplecenie chwytliwych melodii. Choć wielu uważa to za ich najlepsze wydawnictwo, to ciężko oprzeć się wrażeniu, że nagranie było dość monotonne, a najlepsze czasy miały dla zespołu dopiero nadejść. W każdym razie album został okrzyknięty (w pewnych kręgach) kultowym, a nakład bardzo szybko został wyprzedany. Słowa komentarza wymaga również okładka płyty, na której widzimy metalowego chłopca (którym zapewnie jest sam H.M.), leżącego w wannie krwi, ściskającego w rączce pistolet (co jest dość praktyczną sugestią aby wiadomą czynność wykonać w łazience, aby przypadkiem nie pobrudzić np. dywanu albo obrusu). Na zdjęciu mamy do czynienia z depresją głęboką, acz pruderyjną. Świadczy o tym, fakt że model nie pozował w wannie zupełnie nago, lecz ograniczył się do rozebrania do slipek (czarnych oczywiście). Jeśli miała to być autocenzura świadoma, to okazała się być nieskuteczną, gdyż moderatorzy MySpace i tak usunęli okładkę z profilu zespołu, z powodu domniemanego epatowania nagością (sic).

Następne wydawnictwo, "Springtime Depression" nie okazało się wielkim krokiem naprzód, a raczej gratką dla prawdziwków, których rozczuliło zabrudzone brzmienie i jeszcze bardziej agresywny repertuar, przypominający momentami szwedzkie młócenie. Z płyty, tak samo jak z jej okładki, niewątpliwie bije wszechogarniający mrok, ale też w mroku tym znowu można łatwo potknąć się o monotonię i zupełny brak oryginalności, jak gdyby zespół chciał tylko udowodnić, że potrafi ukręcić prawdziwie samobójcze brzmienie.

Od chwili wydania "Love's Burial Ground" w 2004 r. daje się zauważyć wyraźny zwrot ku lepszemu. Brzmienie staje się coraz bardziej czytelne, a materiał bardziej zróżnicowany. Choć tempa są bardziej ustabilizowane, to muzyka nie traci nic ze swojej szorstkości, dręczące riffy żłobią w umyśle słuchacza czarne dziury, a minorowe solówki tak weń zapadają, tak że słuchacz nie może się od nich uwolnić (zwłaszcza w kawałku "Alone"). Są też niewiele wnoszące ambientowe przerywniki, jak i również intrygujące instrumentalne pasaże ("House of Nostalgia" klimatem przypominające niektóre dokonania Carpathian Forest), zdarzają się czyste wokale. Powyższe świadczy o tym, że zespół zaczyna mieć coraz bardziej zarysowany koncept co do dalszej twórczości i coraz mniej obawia się swobody artystycznej.

"Negative Megalomania" to potwierdzenie na nowo sprecyzowanego przez zespół stylu. Pojawiają się tu odważniejsze rozwiązania, w tym częstsze zastosowanie czystych przyśpiewek, bluesowych slide'ów oraz bardzo klarownego brzmienia z wyeksponowanymi smaczkami. Klimat piosenek na dobre wyszedł z sypialni i skierował się w stronę wielkich, opustoszałych miast, spowitych post-apokaliptyczną chmurą pyłu. Wątki liryczne to nie tylko pretensje do świata, ale również mizantropijne manifesty, ponure urojenia wyprodukowane przez chory umysł, epatowanie nienawiścią i skrajny indywidualizm. Na płycie znajdujemy długie, rozbudowane, przeważnie kilkunastominutowe produkcje. Słabym punktem płyty jest to, że materiał jest niestety bardzo nierówny. Z jednej strony mamy tu potężne kompozycje w stylu "Negative Megalomania" oraz "Blood and Concrete", z ich genialnymi solowymi zwieńczeniami, a z drugiej resztę materiału, która jest zdecydowanie mniej ciekawa. Najgorzej wypada prawie dwunastominutowy utwór "The Scapegoat", najbardziej depresyjny z całej płyty, ale niestety w sensie dosłownym tzn. przesłuchanie go w całości stwarza ryzyko śmierci z nudów (można by nim torturować więźniów przetrzymywanych na Kubie). Niemniej płyta, choć opluwana przez zgorszonych ortodoksów stała się kolejnym krokiem ku muzycznej śmiałości Forgotten Tomb, czego dowodem miało być następne wydawnictwo.

W międzyczasie zespół świętuje swoje 10 urodziny, z okazji czego zostaje wydany live-album/kompilacja "Vol. 5: 1999-2009" z cover-artem stylizowanym na Black Sabbath. Mając za sobą okrągły staż oraz doświadczenie tj. 4 albumy na koncie, zagraniczne trasy koncertowe oraz typowe dla zespołów black metalowych bycie posądzonym o nazizm, zespół mógł pozwolić sobie na taki ochłap dla fanów. Na płycie znalazły się świeże wersje co lepszych starszych kawałków, jeden nowy oraz parę coverów. Jakimś trafem znazł się tutaj cover Nirvany, co należałoby uznać za wypadek przy pracy (lucidum intervallum), jednak nie znając oryginału stwierdza się, że utwór brzmi jednak wystarczająco doomowo. Owe nieukrywane inspiracje (które demonstrują się również później na tribute splicie dla GG Allina) wyglądają na osobiste fanaberie Herr Morbida, którego sylwetka zawsze wychodzi na pierwszy plan jeśli mowa o Forgotten Tomb. Nie tylko zajmuje się on bowiem rozwojem twórczości zespołu oraz PR-em, ale również sprawuje pieczę nad produkcją, osobiście zajmując się od lat miksowaniem materiałów.

"Under Saturn Retrograde", nad którym prace trwały 3 lata, jest dowodem szczytowej formy zespołu. Efekt prac jest zniewalający. Po raz pierwszy użyto żywej gitary akustycznej i nagrano partie bezprogowego basu, smaku dodał też Herr Morbid energicznie przygrywający nam na tamburynie i cowbellach. Przekaz jest pełen jadu i nihilizmu, coraz mniej w nim depresji, a więcej szyderczego uśmiechu i pogardy dla ludzkości, brzmiąc jak dowód na umiejętność czerpania z życia ponurej satysfakcji przez mizantropów. Brzmienie jest monumentalne, brawurowe i agresywne, a utwory chwytliwe i zróżnicowane – od klimatycznych, transowych aranżacji ("Under Saturn Retrograde Part II") przez pełne żalu death/doomowe przygrywki ("Reject Existence") aż po stonerową wręcz chamówę ("Shutter") – a wszystko to wchodzi bez popity. Choć estetyka jest nadal ewidentnie black metalowa, to ilość wpływów i inspiracji jest spora, i w dodatku przywodząca na myśl sprawdzone marki – Burzum, Katatonię, Paradise Lost czy Type O Negative. Dodatkowo, na płycie znalazła się sugestywna interpretacja klasycznego kawałka The Stooges - "I Wanna Be Your Dog". Zespołowi należy się uznanie za zmieszczenie tylu pomysłów na jednym krążku, który został wydany przez polskie Agonia Records.

Reasumując, Forgotten Tomb jest kolejnym dowodem na to, że ze depresyjnych nastrojów może wyniknąć też coś dobrego oraz przemawia za tym, że nie wszyscy posępni muzycy skazani są na porażkę w walce z życiem. Redakcja Grzebania Zmarłych zachęca do zapoznania się z twórczością Włochów. Jak mawiają goci – warto poświęcić chwilę i omieść swym cieniem ów Zapomniany Grób...