Dotychczasowy wywód należy uzupełnić o pewną istotną uwagę. Otóż, poza wyrazami krytyki, nie nastąpiło żadne pozytywne wyliczenie właściwych cech true viking metalu. W tym miejscu należy wspomnieć o jednym takim wyznaczniku, o którym można zaryzykować twierdzeniem, iż należy do najistotniejszych. Jest to wybór odpowiedniego brzmienia keyboardów. Jeden typ klawiszowych sampli zawsze zachowuje powagę sprawy. Są to pagan choiry.
Często bowiem pod wpływem nachalnych symfoniczno-klawiszowych wtrąceń muzyka robi się strasznie mdła i natychmiastowo traci swój charakter. Omawiany typ brzmienia zawsze zachowuje podniosłość i swego rodzaju głębię, melancholię, zadumkę. Nie tylko dodaje kompozycjom przestrzeni, mroku, a całość wydawnictwa spowija zgniłozieloną bagienną mgłą, ale także przesądza o swoistej kultowości brzmienia. Zręczny alians między gitarami a klawiszowym tłem jest atutem, często wykorzystywanym przez najbardziej profesjonalne viking metalowe zespoły takie jak m. in. Moonsorrow czy Finsterforst. Z doświadczenia wiadomo, że znaczącą popularnością cieszy się stacja robocza KORG TRITON (nazwa nieprzypadkowa). Pustelnicza staranność nakazuje zaprezentowanie takiego brzmienia na przykładzie.
Inny przykład znakomicie dopasowanych choirów stanowi pierwsze z recenzowanych poniżej wydawnictw.
Helengard - Helengard (2010)
Debiut Helengard, wydany nakładem fińskiego Firebox Records to nieślubne dziecko Aliny i Antona, których oprócz muzyki, połączyło wspólne zamiłowanie do fotografii artystycznej (na zdjęciu zespołowy pies-maskotka, mierzący wzrokiem bezkresne połacie Krainy Ojców).
Płytę otwiera ukłon w kierunku totalnego bezmyślnego konformizmu, jakim jest umieszczenie krótkiego, instrumentalnego wprowadzenia (czyżby muzycy serio łudzili się, że pagan metalowiec odtwarzanie każdą z tysiąca swoich płyt będzie rozpoczynał od starannej konsumpcji każdego intro-plumkania, zatapiając się w fotelu i mrużąc oczęta, wyobrażając sobie, że jest pożerany przez wielką waginę leśnego łona i wsysany do nordyckiej krainy wiecznej chwały?). Tak czy owak, wstęp większość z nas i tak pominie, acz należy wspomnieć, iż jest w zasadzie krótki i niedrażniący.
Jeśli nie wessało nas intro, to i tak chwilę później trafiamy do krainy dumy i sławy. Chwała i patos wprost wylewa się z głośników, a przed oczami stają ostatnie sekundy klipu Volkolaka. Wyobraź sobie, drogi Czytelniku, że przemierzasz uduchowionym krokiem złociste pola, smyrając koniuszkami palców kłosy dojrzewających zbóż, wąchając ciepłe, popołudniowe sierpniowe powietrze. Obserwujesz zachód słońca, do oczu z zachwytu napływają Ci łzy. Każdy Twój oddech przepełnia zaszczyt i satysfakcja z bycia Słowianinem. Oddajesz pokłony Słońcu a życie Ziemi i naturze, gdyż czujesz się ich częścią, chcesz głosić chwałę dawnych lat. Żywisz przekonanie, graniczące z pewnością, że miałeś zajebistych przodków, którzy starannie i w pocie czoła kultywowali te ziemie, dające tak pyszne płody rolne jak marchewki, żytnie kłaki czy brzoskwinie (tak, Słowianie uprawiali brzoskwinie!). Po chwili wracasz jednak do rzeczywistości i osądzasz się o naiwność i ckliwość. Jednak pierwiastek uniesienia zostaje. Tak w skrócie można opisać emocje towarzyszące słuchaniu tej płyty.
Nie jest tak, że do reszty nie da się przyczepić. Pagan choiry zostały zastosowane wzorowo, to one stanowią punkt ciężkości tego albumu. Gitary wobec nich pełnią rolę raczej służebną, wypełniają jedynie wolną przestrzeń. Ich brzmienie jest wygładzone i dość stępione, zagrywki są bardzo proste, acz momentami nawet kokietujące ("Snowstorm Call"). Wielką zaletą jest wykorzystanie akordeonu, co w połączeniu z resztą przypomina nieco Finsterforst, lecz w wydaniu aranżacyjnie oszczędniejszym. Niemniej jest naprawdę przyzwoicie, zważywszy na fakt, że za instrumentarium odpowiada w projekcie jedna osoba. Mniej pociągające wydają się wokale. Do czynienia mamy zarówno z tymi damsko-męskimi, cnotliwymi i nabożnymi, jak i czymś na wzór zaplutego, charczącego skrzeku. Damski śpiew raczej nie drażni, choć bywa męczącym słuchanie tego łagodnego zawodzenia w ichnim parszywym języku. Rymy i melodie brzmią banalnie i przaśnie, w stylu "siała baba mak", lecz zespół pod tym względem będzie rozgrzeszony za dostateczną inspirację folkiem. Całość muzyki bardzo przystępna, dosłowna, lecz nie każdy da się nabrać na tę epicką otoczkę. Autorom to się jednak od czasu do czasu zdarza...
Ildra - Eðelland (2011)
Metalowcy nie znają się na ambiencie. Wiedzieli o tym muzycy stojący za projektem Ildra, którzy zdecydowali się w intrze zawrzeć zamiast tego skoczną ludową przygrywkę. W ten sposób otwiera się debiutancka płyta, chyba jedynego poza Forefather brytyjskiego zespołu w viking klimatach.
Ich teksty spisane zostały zapewne w języku prastaro-angielskim albo gejlickim, opowiadają ponoć o chwalebnych, acz krótkich podbojach Anglosasów na Wyspach (Celtowie są za bardzo lame i new age, poza tym każdy wie, że to brudne cioty w dreadach). Muzycznie zespół odsłania wiele dobrych stron. Grymas zadowolenia wywołuje konkretna, chłopska perkusja i mocno zaangażowany wokal tzn. wściekły i skrzekliwy. Po kilkunastu minutach orientujemy się, że jesteśmy w najgodniejszych klimatach, czuć tu mocno Bathory i Falkenbach i inne sympatyczne wpływy (też pod względem sztucznie postarzanej produkcji), wszystko jednak odpowiednio wymieszane i wzbogacone o tę anglosaską ichniość. Utwory są chwytliwe i kołyszące, w dobrym guście, znakomicie wypełniają swą ludyczną funkcję.
Co więcej wykonawcy (lub wykonawca - bo być może mamy do czynienia z jednoosobowym projektem, śladem najlepszych) dbają również o duchowe potrzeby słuchaczy. Na albumie zawarto krótkie instrumentalne przerywniki między utworami, które odgrywają bardzo istotną rolę. Po pierwsze sugerują słuchaczowi, iż ma on do czynienia nie z jakąś tam metalową pierdołą, tylko poważnym pogańskim zrywem muzycznym. Muzycy mają bowiem opanowane archaiczne instrumentarium i pogańskie tonacje. Dzięki temu słuchacz obdarowuje ich zaufaniem i wstawki mogą wypełnić swe główne zadanie. A jest to zapewnienie słuchaczowi chwili wytchnienia po metalowej jeździe w celu oddania się zadumie nad minionymi wiekami bądź, jeśli zaistnieje takowa potrzeba, oddania hołdu przodkom.
Fan anglo-saxon pagan metalu oddający się konsumpcji piwa
Co może się nie podobać, to niepotrzebne dekoracje muzyczne. Mam przez to na myśli wszelkie odgłosy, ptaków, bitew - i co denerwuje - deklamacje a' la stary dziad, co wszystko widział i słyszał. O ile na szczęście żadne z powyższych nie jest stosowane w nadmiarze, to jednak i tak stanowi niepotrzebny dodatek. Znowu razi pycha twórców - że słuchacz to wszystko kupi i z wrażenia założy zbroję wojownika, a na wypadek gdyby nie załapał, to należy mu przypomnieć odpowiednimi samplami, że powinien czuć smród bitwy. A wydaje się, że po płytę sięgną raczej ci, co już się znają i tym podobne efekty, bezmyślnie zresztą od lat powtarzane, nie zrobią na nikim wrażenia. Zwyczajne zaśmiecanie muzyki. Zamiast tego można by np. zamiast krótkich instrumentalnych przerywników, inkorporować folkowe wstawki bezpośrednio w kompozycję "właściwych" utworów i rozwiać momentami wyczuwalną monotonię. Tylko, że do tego trzeba mieć już większą wyobraźnię. Niemniej twór warty polecenia i pomimo zastrzeżeń, zdecydowanie wyróżnia się na tle konkurencji.
Kończąc naszą krótką serię recenzji dokonamy krótkiego podsumowania. Typ Pustelnika-Niedzielnego Wojownika powinien wystrzegać się muzycznych pułapek by nie popaść w konformizm i pretensjonalność. Z gąszczu produkcji musi wyłapywać twory nadające się do konsumpcji i kontemplacji, a kierować będzie się kolejno: odpowiednim poziomem mroku, proporcjami między patosem a rustykalnością, natężeniem ciężaru i agresji, aż wreszcie pagan choirami. Mamy nadzieję, że powyższe rekomendacje okażą się przydatnym drogowskazem po nieznanych, podmokłych muzycznych ścieżkach.
Zespół Draugnim osiągnął pełnię pustelniczego wizerunku
Jak zawsze rewelacyjnie napisane. Ta plastyczność opisu...czuje jak po pachy pływam w przytulnym bagiennym jeziorku. Niech prowadzą nas pagan choiry!
OdpowiedzUsuń38 year old Systems Administrator II Dolph McFall, hailing from Keswick enjoys watching movies like Doppelganger and Surfing. Took a trip to Historic Bridgetown and its Garrison and drives a Navigator. ponizsza strona
OdpowiedzUsuń